Kolejny dowód na to, że aparat trzeba mieć stale w pogotowiu, bo nigdy nie wiadomo, w którym momencie niebo zawali nam się na głowę. Pamiętam gdy któregoś dnia zobaczyłem na polu "strusie", które potem okazały się żurawiami. Nigdy ich nie było gdy chciałem i były zawsze gdy tylko nie miałem aparatu ze sobą. Tym razem sytuacja była o wiele bardziej komfortowa. Przyroda przyszła do mnie i prawie na progu mojego domu zademonstrowała swoje odwieczne prawo, które mówi o tym, że przetrwają najsilniejsi.
Wszystko rozegrało się na moich oczach. Drapieżnik dopadł swoją ofiarę i lądował przed moim domem. Znowu ponarzekałem sobie w myślach na brak lepszego obiektywu i co za tym idzie - brakiem lepszego zbliżenia ale udało mi się zrobić parę zdjęć. Dosłownie parę. Prezentuję jedno z nich. Ktoś może wie co to za drapieżca? Ja osobiście stawiam na pustułkę ale pewności nie mam.
Udane łowy!
OdpowiedzUsuńEch, życie...
OdpowiedzUsuńMaskana
Łowy udane ale tej biednej ptaszyny mimo wszystko żal. Jak to ujęła Maskana - życie...
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny i pozostawienie śladu po sobie :)